Wiele razy zdarzało mi się nerwowo przewracać strony książki w nadziei, że autor wreszcie postanowi uśmiercić głównego bohatera. Czasem odnoszę wręcz wrażenie, że pozostawienie mnie z nieznośną postacią stanowi swego rodzaju karę za wszystkie nieprzeczytane powieści stojące na półce.
Jednak z zadowoleniem stwierdzam, iż Pollyanna nie należy do tej kategorii protagonistów.
Dziewczynka jest jedenastoletnią sierotą, która trafia pod opiekę surowej, oziębłej ciotki. W nowym domu czeka na nią brzydki pokoik i cała masa pesymistów w okolicy.
Nasza wojowniczka nie spędza za wiele czasu na użalaniu się nad sobą. Właściwie znajdowanie powodów do radości postrzega jako grę, której konsekwentnie uczy wszystkich dookoła. I to z powodzeniem.
Dziewczynka jest w stanie zmienić nastawienie ludzi za pomocą prostych gestów. Jej wypowiedzi, czasem nieco chaotyczne, przepełnia szczerość. Pollyanna nie przejawia niechęci wobec osób, które otoczenie uznało za innych lub gorszych. To właśnie sprawia, że z czasem zaskarbia sobie serca niemal całego miasta.
Jej próby dostrzegania w innych dobra wypadają niekiedy po prostu zabawne. Na przykład kiedy za przyczynę skąpstwa pana Pendletona uznaje jego chęć pomocy poganom. W jaki sposób dochodzi do takiego wniosku? Tego nie wie nikt poza nią samą.
Walka Pollyanny może nie należeć na najbardziej widowiskowych. Jednak z pewnością jest pełna emocji. Czasem obserwujemy u niej chwile zwątpienia, czasem bohaterka opada z sił. Dziewczynka przechodzi również poważną próbę, kiedy w wyniku wypadku traci władzę w nogach. I wtedy dobro, które konsekwentnie rozsiewała, do niej wraca.
To chyba mój ulubiony fragment tej historii. Pokazuje bowiem jaki ogromne zmiany zapoczątkowała Pollyanna oraz jak łatwo je przeoczyła, skupiając się na nowych ograniczeniach. Jednak wystarczyło drobne przypomnienie, by bohaterka na powrót stała się sobą.
Eleanor H. Porter w swojej powieści stworzyła bohaterkę o wielkiej sile charakteru. I chociaż ta konkretna pozycja skierowana jest raczej do młodszego odbiorcy, powracanie do niej sprawia mi przyjemność. Każde zetknięcie z Pollyanną przypomina spotkanie ze starym przyjacielem. Takim, którego chciałoby się widywać jak najczęściej.
Jednak z zadowoleniem stwierdzam, iż Pollyanna nie należy do tej kategorii protagonistów.
Dziewczynka jest jedenastoletnią sierotą, która trafia pod opiekę surowej, oziębłej ciotki. W nowym domu czeka na nią brzydki pokoik i cała masa pesymistów w okolicy.
Nasza wojowniczka nie spędza za wiele czasu na użalaniu się nad sobą. Właściwie znajdowanie powodów do radości postrzega jako grę, której konsekwentnie uczy wszystkich dookoła. I to z powodzeniem.
Dziewczynka jest w stanie zmienić nastawienie ludzi za pomocą prostych gestów. Jej wypowiedzi, czasem nieco chaotyczne, przepełnia szczerość. Pollyanna nie przejawia niechęci wobec osób, które otoczenie uznało za innych lub gorszych. To właśnie sprawia, że z czasem zaskarbia sobie serca niemal całego miasta.
Jej próby dostrzegania w innych dobra wypadają niekiedy po prostu zabawne. Na przykład kiedy za przyczynę skąpstwa pana Pendletona uznaje jego chęć pomocy poganom. W jaki sposób dochodzi do takiego wniosku? Tego nie wie nikt poza nią samą.
Walka Pollyanny może nie należeć na najbardziej widowiskowych. Jednak z pewnością jest pełna emocji. Czasem obserwujemy u niej chwile zwątpienia, czasem bohaterka opada z sił. Dziewczynka przechodzi również poważną próbę, kiedy w wyniku wypadku traci władzę w nogach. I wtedy dobro, które konsekwentnie rozsiewała, do niej wraca.
To chyba mój ulubiony fragment tej historii. Pokazuje bowiem jaki ogromne zmiany zapoczątkowała Pollyanna oraz jak łatwo je przeoczyła, skupiając się na nowych ograniczeniach. Jednak wystarczyło drobne przypomnienie, by bohaterka na powrót stała się sobą.
Eleanor H. Porter w swojej powieści stworzyła bohaterkę o wielkiej sile charakteru. I chociaż ta konkretna pozycja skierowana jest raczej do młodszego odbiorcy, powracanie do niej sprawia mi przyjemność. Każde zetknięcie z Pollyanną przypomina spotkanie ze starym przyjacielem. Takim, którego chciałoby się widywać jak najczęściej.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wyniki - edycja 2017/18
Wyniki - edycja 2016/17
Wyniki - edycja 2015/16
Słowa „geniusz” chyba nie trzeba nikomu tłumaczyć, każdy wie kim taka osoba jest oraz w jaki sposób myśli. Jako, że jestem ogromną fanką błyskotliwości oraz sztuki dedukcji Sherlocka Holmesa, musiałam wybrać do recenzji właśnie jedną z książek autorstwa Doyle’a. Najbardziej ze wszystkich powieści, zapadł mi w pamięć podany wyżej tytuł – będąc małym dzieckiem ogromnie bałam się panującej w tej książce atmosfery – lekka groza, tajemnica, zamek oraz „potwór”, jakim był pies – jednak mimo strachu z zaciętością czytałam przygody wielkiego geniusza.
Czy ktoś zaprzeczy, że Sherlock Holmes zyskuje jego miano? Uważam, ze nie. Właściwie można powiedzieć, że nie da się udowodnić, że ten bohater nie jest geniuszem – ponieważ to właśnie Holmes wyznacza, czym ma się charakteryzować wielki umysł. Rozwiązując różnego rodzaju zagadki posługiwał się ciągiem przyczynowo – skutkowym, prawdopodobieństwem czy własną intuicją. Podając przykład z książki - w oka mgnieniu domyślił się całej historii intrygującej śmierci sir Charlesa Baskerville’a czy kim jest tajemnicza postać Stapletona. Postać wykreowana przez Doyle’a wykorzystuje również umiejętność dobrego kamuflażu oraz wszelkiego rodzaju kryjówek – kto by o tym pomyślał jak nie geniusz? Jednak ludzie o niezwykłych umiejętnościach czasami muszą używać prostych taktyk – tak Sherlock uważnie obserwuje otoczenie i wyciąga wnioski. Jak to sam bohater ujął - „na świecie jest dużo rzeczy oczywistych, na które nie zwraca się jednak uwagi”. Należy pamiętać również o tym, że oprócz talentu, geniusz posiada i wiedzę – Sherlock wykorzystuje do rozwiązania problemu nauk takich jak biologia, psychologia, matematyka czy chemia. Oprócz tego dysponuje ogromną wiedzą o świecie, kulturze oraz religii. Wielki umysł plus talent, zwyczajny jak i niezwykły, odważny, dociekliwy – to są właśnie cechy geniusza.
Gdy byłam mała zawsze chciałam być taka jak Sherlock – umieć odpowiedzieć na każde pytanie, „chodzić z lupą” i rozwiązywać zagadki ( oraz dodatkowo grać na skrzypcach, pomijając słynne palenie fajki, bez której Holmesa by nie było! ). Życie Sherlocka było dla mnie pełne adrenaliny. Teraz gdy jestem już starsza, podziwiam sztukę pisania Doyle’a, jego styl tworzenia postaci oraz umiejętność trzymania napięcia. Komu polecam książki jego autorstwa? Myślę, że każdemu kto uwielbia typowo angielski humor, zawiłe przygody oraz tajemnice.