Paula_D

Nie miałam zamiaru jej czytać, bo nie przepadam za przewidywalnymi romansidłami dla młodzieży, jednakże przypadkiem znalazła się na mojej półce, a konkurs ten jest idealną okazją do zmazania jej z „listy do…”.
Cóż, „Gwiazd Naszych Wina” jest…słabe. Przyzwyczaiłam się już do schematu w powieściach Greena - historia grupy przyjaciół, którzy mają dość specyficzne zainteresowania i cechy, lecz w tej książce zostało to doprowadzone do granicy. Przez cały czas miałam wrażenie, że autor usiłuje uczynić wszystko dziwniejszym na siłę, co doprowadzało mnie do szału. Dodatkowo irytowała mnie przewidywalność zachowań głównych bohaterów oraz słabe dialogi. Nie rozumiem fenomenu tej książki, może jestem bezuczuciowym potworem, którego nie wzrusza historia pięknego romansu dwójki chorych nastolatków, albo przeczytałam ją za późno? Na chwilę obecną opisałabym ją dwoma słowami – rozdmuchany banał.

Najbardziej w historii o Ebenezerze Scrooge’u lubię jej ponadczasowość i lekkość. Jej przesłanie nadal trafia do ludzi współczesnych, choć powstała ponad 150 lat temu, zaś czytanie jej nie jest katorgą, a wręcz przeciwnie. Bardzo podoba mi się angielski klimat panujący w tejże książce; na kartach powieści pojawiają się szylingi oraz łokcie jako miara, a tłem całej opowieści jest Londyn z epoki wiktoriańskiej. Charles Dickens w prosty sposób przemawia do czytelnika, łatwo jest nam wyobrazić sobie istnienie sknerusa takiego jak Ebenezer lub poczciwych ludzi rzędu Boba Chrachita i jego rodziny, w której moje współczucie szczególnie rozpala los młodego Tomaszka. „Opowieść Wigilijna” jest świetną lekturą na zimowy wieczór.

Największe atuty książki „My, dzieci z dworca ZOO” to szczerość, autentyczność i prostota. Christiane, czyli autorka tej bolesnej i wzruszającej lektury, bez ogródek opowiada o swojej narkomańskiej karierze. Są tu poruszone bardzo wrażliwe tematy, m.in. prostytucja oraz narkotyzowanie się młodzieży w wieku szkolnym. Nie brak w niej brutalnych i dosłownych opisów iniekcji oraz stosunków z „klientami”. Sposób w jaki nasza bohaterka opisuje ćpuńskie życie jest bardzo prosty i równocześnie rozdzierający serce; choć bez emocji opisuje swój stan w trakcie kolejnego odwyku, po śmierci Babsi czy podczas „złotego strzału”, to jednak gdy Christiane upadała, czułam jej strach, bezsilność i złość. Powieść ta jest najprawdopodobniej jedną z najbardziej wartościowych i ciekawych książek, jakie miałam okazję przeczytać.

Książki Michaiła Bułhakowa są bardzo specyficzne, można wręcz powiedzieć groteskowe; kryją w sobie strach, mrok, miejscami gorzki humor i ironię. Zaintrygowało mnie jego małe dzieło pod tytułem „Psie serce”. Historia psa z przeszczepioną ludzką przysadką mózgową jest całkowicie zwariowana, karykaturalna i dziwaczna. Bardzo podobają mi się fragmenty z pamiętnika doktora Bormentala, które w jakże łatwy i przystępny sposób przedstawiają przemianę psa Szarika w obywatela Poligrafa Poligrafowicza Szarikowa. Choć odczuwam wielkie niezadowolenie, że nie byłam w stanie wyłapać wszystkich smaczków tej świetnej satyry na ówczesny reżim panujący w ZSRR, to myślę, że nawet bez całkowitego zrozumienia opowiastka ta nadal bawi. Od momentu jej skończenia zastanawiam się co oznaczają nucone przez profesora słowa piosenki…

Trudno oceniać książkę taką jak „Pianista” Władysława Szpilmana, gdyż kto ma prawo krytykować wspomnienia z gehenny jaką przeżył autor. Getto, ukrywanie się, życie w samotności przez wiele miesięcy, strach towarzyszący bohaterowi przez sześć lat…
Dzieje żydowskiego pianisty mają pewien bardzo mocny atut – nie czuć w nich mściwości lub wrogości, choć zostały spisane zaraz po wojnie. „Pianista” obfituje w brutalne opisy morderstw dokonywanych na ludności oraz sposobu działania getta warszawskiego. Myślę, że gdybym przeczytała tę książkę przed obejrzeniem filmu, to zrobiłaby ona na mnie o wiele większe wrażenie. Ciekawym dodatkiem były fragmenty pamiętnika niemieckiego kapitana Hosenfelda, który pomógł przeżyć Szpilmanowi. Jedyne czego brakuje tym wspomnieniom to dalsze losy tytułowego pianisty. Książka niestety kończy się wraz z końcem wojny, co lekko mnie rozczarowało.

Nastawiałam się na niesamowitą powieść o człowieczeństwie, dwoistości ludzkiej natury oraz wiecznej walce wewnętrznej, lecz dostałam nędzną opowiastkę, której potencjał został całkowicie zmarnowany. Postać Uttersona, która powinna być jednym z kół napędowych tego opowiadania, była bezpłciowa, nijaka i tak na dobrą sprawę niepotrzebna, zresztą jak większość postaci w „Doktor Jekyll i pan Hyde”. Historia nie angażuje, przy czytaniu jej często towarzyszyła mi nuda. Pomysł rozdzielenia pierwiastków dobra i zła na dwie osoby jest bardzo ciekawy, jednak sposób w jaki rozwiązał to autor nie usatysfakcjonował mnie. Najbardziej zawiniła perspektywa z jakiej została przedstawiona większość historii. Dzieje tytułowego doktora Jekylla poznajemy oczami Uttersona, który tylko szwenda się od domu do domu i próbuje rozwikłać jego tajemnicę. Dopiero pod sam koniec przedstawione są listy Jekylla oraz Lanyona uwikłanego w misterny plan tytułowego bohatera. Uważam, że gdyby historia ta przedstawiała wszystkie badania, przemiany oraz przemyślenia doktora Jekylla to byłaby o wiele ciekawsza.

Psychodeliczna, szalona, szybka, przerażająco ciekawa. Książka autorstwa Chucka Palahniuka dwukrotnie przyspieszyła bicie mojego serca, pochłonęła mnie całkowicie, zaparła dech w piersiach. Nie jest to typowa powieść; jest to przejażdżka bez jakichkolwiek zasad i ograniczeń. Robienie mydła z ludzkiego tłuszczu? Proszę bardzo. Pędzenie autostradą wprost na ciężarówki? Zrobione. Walki, podczas których obija się głowę przeciwnika o beton? Są. Kastrowanie? Załatwione. Przemoc, szaleństwo i całkowita destrukcja.
Styl jakim operuje autor jest bardzo specyficzny; co prawda na początku trudno było mi się przyzwyczaić do rytmu i urywanych zdań, lecz w połowie powieści doceniłam sposób w jaki Palahniuk przedstawił nam całą historię, potęguje on atmosferę i sprawia, że bardzo łatwo jest nam wczuć się w bohatera, czyli bezsennego szaleńca, w którego ciele żyją dwie osobowości.
Lektura „Fight Club” coś we mnie zmieniła, nie było to zwykłe czytanie, lecz doświadczenie, którego nigdy nie zapomnę.

8. Paula_D5 grudnia 2015 13:18

Książka Barbary Mujica o Fridze Kahlo nie jest najlepsza, ba, nawet trudno mi określić ją jako dobrą pozycję. Całą historię poznajemy z perspektywy siostry Fridy, która przez całą powieść mówi, że jest zmęczona, że żyje w cieniu swojej siostry, że jest stara i kochała Diega. Nic nie wnosi do opowieści, oprócz ograniczenia w przedstawianiu dziejów malarki.
Wszystkie postaci są spłycone do bólu; łatwo jest przewidzieć, w którym momencie Rivera znajdzie nową kobietę, zaś ekscesy Fridy zostały przedstawione w tak obojętny sposób, że trudno mi było żywić jakiekolwiek emocje w trakcie czytania. Po przeczytaniu „Fridy” nie dowiedziałam się niczego nowego, choć nigdy nie interesowałam się losami Kahlo. Już wiem dlaczego wcześniej nie przeczytałam jakiejkolwiek fabularyzowanej biografii – przez cały czas irytowała mnie niewiedza, co jest prawdą, a co wymysłem autorki.

9. Paula_D9 grudnia 2015 20:58

Czego mogłam się spodziewać po kolejnej książce człowieka, który uwielbia rutynę, dzień zaczyna od słuchania radia, zawsze wstaje o szóstej, a na bazarku kupuje jabłka lobo i malinowe pomidory. „Nie wierzę w życie pozaradiowe” Marka Niedźwieckiego sprawia wrażenie popłuczyn, skróconej i bełkotliwej wersji „Radioty”, choć, o dziwo, została wydana wcześniej. Cóż, kochany Niedźwiedź nie posługuje się piórem sprawnie, wszystko jest pomieszane i wrzucone do jednego worka. Z dzieciństwa przeskakuje do doświadczeń radiowych, potem do podróży, a na końcu do wspominek, lecz robi to dość nieumiejętnie; przez całą lekturę miałam wrażenie, że coś mi ucieka, gubiłam się w chaosie. Może gdybym wcześniej nie czytała „Radioty”, to wrażenia z lektury byłyby pozytywniejsze, jednak teraz mogę napisać tylko jedno – po odłożeniu na półkę krótkiej historii życia Niedźwieckiego czuję się, jakbym w ogóle nic nie przeczytała.

10. Paula_D 23 grudnia 2015 20:29

Postać Adolfa Hitlera jest tematem tabu. Odcinamy się od niego, nie uznajemy za jednego z nas, wypychamy ze społeczeństwa, piętnujemy. Podejście z jednej strony słuszne, z drugiej za bardzo uproszczone. Éric-Emmanuel Schmitt w „Przypadek Adolfa H.” ukazuje nam, że jeden z największych zbrodniarzy XX w. był zwyczajnym człowiekiem, którego wybory i pycha sprowadziły na ścieżkę zła.
Historia jest prowadzona dwutorowo, równocześnie poznajemy Hitlera, który nie dostał się na Akademię Sztuk Pięknych i Adolfa H., znanego malarza. Autor ukazuje jak okoliczności wpływają na człowieka, a jedna chwila może zaważyć na całym życiu.
Bardzo spodobało mi się, że Schmitt nie skupił się wyłącznie na jednej postaci , lecz także zwrócił uwagę na historię świata – w alternatywnej rzeczywistości, w której Adolf jest artystą, paradoksalnie jednym z najbogatszych krajów są Niemcy, których inteligencja nie musiała emigrować z powodu wojny.
„Przypadek Adolfa H.” zmusza do refleksji nad człowieczeństwem, śmiało można nazwać ją małym dziełem literackim.


11. Paula_D3 stycznia 2016 19:30

Nick jest świetnym człowiekiem i słabym pisarzem. „Bez rąk, bez nóg, bez ograniczeń!” to ciągłe powtarzanie tej samej sentencji przez blisko 300 stron oraz wszechobecne wychwalanie Pana Boga. Książka zawiera zaledwie kilka historii z życia Vujcica, dzięki którym dobrnęłam do końca.
Rozumiem niepełnosprawność z jaką zmaga się Nick każdego dnia, lecz jego książka emanuje pychą i arogancją. Bardzo irytowało mnie traktowanie odbiorcy jak nieradzącego sobie z życiem i problemami człowieka, który powinien zwrócić się do chrześcijańskiego Boga. Trudności w odbiorze nastręczało mi ciągłe wrażenie, że czytam to samo – „nie poddawaj się! znajdź przyjaciół! pozytywne nastawienie to podstawa!”. Niestety „Bez rąk, bez nóg, bez ograniczeń!” nie motywuje do działania, a wręcz odpycha swoją sztucznością.

12. Paula_D19 stycznia 2016 22:06

O jedzeniu z ludzkich kości, śmiertelnym głodzie i oszukiwaniu władz obozowych. „Pięć lat kacetu” Grzesiuka to podróż przez trzy obozy koncentracyjne: Dachau, Mauthausen oraz Gusen. Zazwyczaj czytając książki, które poruszają temat terroru podczas II Wojny Światowej, odczuwam strach, lecz nie tym razem. Grzesiuk urzeka prostotą i humorem, których nie spodziewałam się w tej lekturze.
Autor porusza także kilka ciekawych kwestii, które zazwyczaj zostają przemilczane podczas wszelakich rozmów o zbrodniach hitlerowskich, m.in. homoseksualizm w obozach oraz ludzkie strony życia w miejscach masowej zagłady, na przykład praca w zespole muzycznym lub hierarchia społeczna.
„Pięć lat kacetu” to zdecydowanie jedna z najlepszych dostępnych pozycji o tej tematyce, szczególnie, że została napisana przez człowieka, który przeżył w obozach pięć (!) lat. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz